wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział IV

Blondyn umknął przed uderzeniem nieprzyjaciela, cmokając głośno z dezaprobatą. Nie miał wystarczająco dużo czasu, aby odmówić swoje shigi. Jedynym sposobem na obronę było wykonywanie uników. W tym momencie był wdzięczny za to, że los uśmiechnął się do niego, dając mu tak intensywną prędkość. Niebieskooki był żwawy, jednak nie mógł się nazwać maszyną. Chociaż był wytrzymały i nie męczył się szybko, szala niebezpiecznie zwracała się na stronę szaleńca. Był zdecydowanie bardziej odporny od Ariela. Przez głowę jasnowłosego przemknęły ostatnie słowa Haniela. Przypominając je sobie, przekazał w myślach wiadomość przyjacielowi. Źrenice w czarnych oczach zwęziły się w akcie zaskoczenia. Mężczyzna nie potrafił wyrazić słów sprzeciwu, których tak wiele się w nim namnożyło w tak krótkiej chwili, nie mówiąc już o wykonaniu jakiegokolwiek ruchu. Wszystko przez te dwa, zawarte w niedorzecznej informacji słowa. Błękitne tęczówki spojrzały smutno na swoją córkę, a ich właściciel ukląkł w geście zezwolenia, jakby prosił o śmierć, teraz już głośno wypowiadając słowa skierowane wcześniej do Uriela.
-Moje*Amor fati. – Samael zatrzymał się na chwilę w zdumieniu, by zaraz krzycząc „Interesujące!” zamachnąć się kordem w stronę bezbronnej ofiary, obierając za cel miękką, pełną krwi szyje. Szatyn przyzwał swój miecz i podbiegł błyskawicznie do napastnika, odbijając z trudem jego atak. Krzyknął zły w przestrzeń:
 -Myślisz, że pozwolę ci tutaj zginąć?! Jesteś idiotą! – Ariel chciał zaprotestować, ale jego towarzysz odparł już nieco spokojniej: -Będę twoją tarczą. Zmów shigi. Niech ziemia zbudzi się na słowa Araela.–mężczyzna za nim, dostrzegając uśmiech, przytaknął głową i zabrał się do przygotowania. Złożył lewą dłoń w pięść, przykładając ją do wewnętrznej strony prawej. Druga zamknęła piąstkę w uścisku, pozostawiając na wierzchu wyłącznie palec wskazujący. Ten zbliżył do zagłębienia między brwiami, zamknął oczy i zaczął śpiewać melodyjnie swoje shigi, wpadając w coraz większy trans
.
Oczy spowite czernią tańczą, a moje ciało przepełnione jest szaleństwem i obłędem.
Chcę zdziczeć! Więc pozwól mi iść.
Tylko siła jest w stanie mnie zabawić. To nudne, hej ! Pokaż mi jak walczysz.
 Zagrasz ze mną?
 Chcę niszczyć pod wpływem impulsu.
 Jestem czarnym słońcem oświetlającym ciemność.
Już dawno zapomniałem, dlaczego tak jest.
 Jestem upadłym aniołem –jestem lwem Bożym.
Walczmy. Wykończę cię.
Marzniesz i drżysz z nienawiści –porzuć ją! I kieruj się wyłącznie wewnętrznymi bodźcami.
Zagrasz ze mną?
Jestem czarnym słońcem otulającym noc.
Śniłem? Płakałem? To wspomnienia? Smutek? 
To  nie ma znaczenia i tak wszystko spowije czerń.
Światło w cień, istnienie w nicość, życie w śmierć. Nieustający krąg bytu zatacza kolejne półkola.
Tak jak podyktuje mi szaleństwo i impuls.
Dajcie mi więcej walk i wojen.
Zabawmy się i zakończmy to.­­­­­­

 Pod wpływem odmawianej litanii niebo ogarnęła ciemność, którą w niebezpiecznie krótkich odstępach rozjaśniały kolejne, coraz potężniejsze błyskawice. Z firmamentu wydobywały się głośne, dudniące w uszach grzmoty. Były tak silne, że przy każdym huku serce zdawało się zamierać na chwilę, by zaraz ruszyć z podwojonym tempem. Wiatr chłostał bezdusznie wszystko wokół, uginając drzewa do granic niemożliwości, przepływając przez opuszczone budynki z głośnym świstem, niemal zwalając z nóg ludzi w promieniu wielu mil. Deszcz ciął niemiłosiernie delikatną strukturę skóry, padając na ziemię z donośnym rumorem. Ziemia drżała przepełniona złością, pękając groźnie miejscami. Wszystkie te siły omijały wyłącznie miejsca, w których stali Uriel z Hanną. Wraz z ostatnimi słowami blondyna cały kataklizm skupił się w jedno miejsce, zajmowane przez ryżego, zaskoczonego mężczyznę. Widok przesłonił im pył i kłęby dymu unoszące się przed nimi, jednak kiedy opadły, nie dostrzegli nikogo i niczego. Jedynie wielkie wgłębienie, zrujnowany kawałek ziemi, która niedawno była nienaruszona. Niebieskooki sapnął cicho wymęczony:
-U..uciekł. – Stał bezwładnie, a wyczerpane ciało ani myślało o zrobieniu chociaż jednego kroku. Szatyn podbiegł do mdlejącego brata, łapiąc go w samą porę. Z pod rozerwanej koszuli ukazywały się monstrualne, hebanowe plamy, teraz znacznie większe i ciemniejsze niż wcześniej. Dziewczyna ocknęła się z szoku i zbliżyła niepewnie do nich. Uklęknęła przy nieprzytomnym blondynie, ze łzami w oczach dotykając piętna. Uriel złapał jej dłoń i wysilił się na uśmiech.

-Nie zginie. Jestem pewien. –Przerwa, jaką zrobił po wyrażeniu zdania, zaprzeczała prawdziwości słów mówcy. Orientując się o swoim niezdecydowaniu dodał mniej śmiało –Mam taką nadzieję.
Niosąc go do ich "domu" wyczuł krążące po głowie kobiety pytania. Pozwolił sobie na wtargnięcie do jej umysłu. 
"Co to jest Amor fati? Czym jest to, co widziałam przed chwilą? Shigi? Lew Boży...?"
-Wyjaśnię ci wszystko w domu. Na spokojnie. - Przerwał narastające, sfrustrowane pytania.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Koniec rozdziału IV
*będzie tłumaczone potem C:
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Koniec. Ufff...
Uważam ten rozdział za najgorszy ;-; Jezusie co to jest?! Mam nieomylne wrażenie, że z każdym rozdziałem jest coraz gorsze XD
Wybaczcie, że was tym karmię ;_____;
Ale proszę! Choć raz coś dłuższego! (Ciii to nie przez spacje i entery w piosniczce XD)
DZIĘKUJĘ C:
~Kaju